W poprzednim odcinku naszej żeglarskiej włóczęgi po Karaibach zabraliśmy Państwa na Brytyjskie Wyspy Dziewicze. By dopełnić obrazu archipelagu, dziś prezentujemy jego mniejszą część, funkcjonującą jako terytorium zależne Stanów Zjednoczonych.
I choć o USVI (powszechnie używany skrót od United States Virgin Islands) w polskiej cybersferze można znaleźć o wiele mniej informacji, niż o jego brytyjskim sąsiedzie, a dojazd z Europy jest tam nieco trudniejszy, trzy główne wyspy regionu skrywają jedne z najpiękniejszych zakątków tej części świata. Poznajcie je razem z nami!
Duńczycy na pokładzie, czyli słówko o przeszłości
Osobliwa nazwa grupy ponad 100 wysp w archipelagu Małych Antyli to pamiątka po wyobraźni Krzysztofa Kolumba, który stając na ich brzegu w 1493 roku przypomniał sobie popularną średniowieczną legendę o św. Urszuli i jedenastu tysiącach dziewic zamordowanych przez barbarzyńców w Kolonii. Czemu akurat tę legendę? Tego raczej już się nie dowiemy.
Odrębna historia interesującej nas części Wysp Dziewiczych zaczęła się w 1672 roku, kiedy dwie z nich, Saint Thomas i Saint John trafiły we władanie Danii. Kiedy kilkadziesiąt lat później Francuzi odstąpili Duńczykom wyspę La Croix, zapomniane dziś Duńskie Indie Zachodnie nabrały ostatecznego kształtu. Malutka kolonia służyła metropolii do intensywnej produkcji cukru z trzciny cukrowej, do uprawy której ściągnięto licznych niewolników z Afryki. Z czasem stali się oni główną grupą etniczną na wyspach, dystansując nielicznych Europejczyków w proporcji 8:1. Wybuchło tu wiele krwawo tłumionych buntów.
Zniesienie niewolnictwa w połowie XIX wieku przyniosło załamanie biznesu opartego na przymusowej pracy, a z perspektywy dalekiej Kopenhagi projekt kolonialny na Karaibach utracił swój ekonomiczny sens. W 1917 roku Dania sprzedała wyspy Stanom Zjednoczonym za kwotę 25 mln dolarów (która dzisiaj odpowiadałaby ok. 600 mln). Motywacje Amerykanów miały podłoże strategiczne – o zakupie zdecydowały głównie obawy, że w wyniku zawieruchy I wojny światowej kolonia trafi w niemieckie ręce.
Prawdopodobnie najpiękniejsze 2/3 Warszawy na świecie
Dziś Wyspy Dziewicze Stanów Zjednoczonych to tzw. nieinkorporowane terytorium zorganizowane USA. Pod tą enigmatyczną nazwą, trochę podobnie jak w przypadku pobliskiego Portoryko, kryje się szereg ograniczeń dla mieszkańców wysp, na czele z brakiem prawa udziału w wyborach prezydenckich. Autonomiczna wspólnota posiada jednak jednego reprezentanta w niższej izbie Kongresu. Na wyspach obowiązuje ruch lewostronny, niezmieniony od czasów XVIII-wiecznej Danii, terytorium jest jednak za małe, by import aut z kierownicą po prawej stronie w jakikolwiek sposób się kalkulował, i dlatego większość pojazdów posiada układ kierowniczy, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce.
Na USVI składają się trzy główne wyspy: górzyste Saint Thomas i Saint John oraz położona dalej na południe, przeważnie nizinna i zbudowana częściowo z koralowców La Croix, będąca zarazem największą wyspą terytorium. W jego skład wchodzi też około 50 mniejszych, przeważnie bezludnych wysepek. Całość ma powierzchnię 346 km², czyli znacznie mniej niż obszar Warszawy (517 km²) i jest zamieszkała przez zaledwie ok. 106 tys. ludzi, żyjących głównie z turystyki. Skromne statystyki wynagradza z nawiązką oszałamiająca różnorodność krajobrazów.
W uliczkach Charlotte Amalie
Nasza wyprawa na Wyspy Dziewicze Stanów Zjednoczonych najprawdopodobniej zacznie się w stolicy terytorium – eleganckim miasteczku Charlotte Amalie na wyspie Saint Thomas. Najłatwiej dolecieć tam samolotem z Nowego Jorku lub Waszyngtonu (3,5–4 godziny). Przelot w obie strony to wydatek rzędu od 500 do 800 dolarów.
Miejscowość, która nazwę zawdzięcza Karolinie Amelii, żonie króla Danii Chrystiana V to jeden z najlepiej zachowanych zespołów architektury kolonialnej na Karaibach, a także ruchliwy port (jeden z niewielu w regionie, w którym mogą cumować największe wycieczkowce) oraz… raj dla amatorów sklepów bezcłowych.
Turystyczny gwar nie zaszkodził jednak atmosferze miasteczka – można godzinami kręcić się pomiędzy willami z przepięknymi balkonami i kolorowymi okiennicami, spiętrzonymi przy uliczkach o duńskim sufiksie „gade” (czyli po prostu „ulica”). Warto odwiedzić 99 Steps – uwielbiane przez fotografów schody wybudowane z cegieł służących wcześniej jako balast na statkach, oraz synagogę – drugą najstarszą w USA, piękną pamiątkę po tutejszej społeczności sefardyjskich Żydów.
Kierunek: dzicz
Charlotte Amalie to najlepsze miejsce na wyczarterowanie jachtu i początek żeglarskiej przygody na amerykańskich Wyspach Dziewiczych. Tygodniowy czarter będzie nas kosztować u miejscowych armatorów ok. 4500 dolarów w przypadku typowego jachtu żaglowego lub 8000 dolarów za katamaran (bez skipera). Podobnie jak w przypadku brytyjskiej części wysp, wybór katamaranu pozwala na wygodniejszą eksplorację licznych ciasnych zatoczek i cypelków wokół wybrzeży.
Stołeczna Saint Thomas ma wśród Amerykanów swoich zagorzałych fanów, ale zdecydowanym numerem 1. na trasie naszej wyprawy będzie pobliska wyspa Saint John, dzika i zielona, której prawie całą powierzchnię obejmuje Park Narodowy Wysp Dziewiczych. Znajduje się tutaj kilka plaż nieschodzących z czołowych miejsc w rankingach najpiękniejszych miejsc na świecie, na czele z Trunk Bay, nazwanej tak na cześć żółwia skórzastego (w lokalnym wariancie angielskiego zwanego Trunk, co można by przetłumaczyć jako „kufer”), który ma tutaj swoje siedliska. Potężne, prastare zwierzę, którego największe osobniki ważą do 700 kilogramów, to jeden z największych żyjących współcześnie gadów. W odróżnieniu od swoich krewnych nie posiada skorupy, a jego plecy pokrywa gruba skóra z płatami kości.
Inne oszałamiająco piękne plaże na wyspie Saint John to Honeymoon Beach, Oppenheimer Beach i Maho Bay Beach. Oślepiająco biały, miękki piasek, turkusowa woda i perspektywa zamknięta porośniętymi buszem wzgórzami układa się w ikoniczny obrazek z Karaibów. Miłośnikom snorkelingu polecamy dodatkowo zatoki Leinster Bay i Waterlemon Cay, do których najłatwiej dostać się jachtem.
Na pełnym żaglu
Po 4-5 godzinach rejsu na pełnym morzu, podczas którego przy odrobinie szczęścia towarzyszyć nam będą delfiny, dotrzeć można na trzecią i największą wyspę terytorium – La Croix. Ten przeważnie nizinny kawałek lądu, dzięki swojemu ukształtowaniu i wulkanicznym glebom stał się rolniczym spichlerzem Wysp Dziewiczych. Słynie również z dwóch zabytkowych miasteczek o duńskich nazwach: zlokalizowanego na północnym wybrzeżu Christiansted, pełniącego zarazem funkcję stolicy wyspy oraz położonego na zachodzie Frederiksted. W tej drugiej miejscowości warto odwiedzić gorzelnię rumu Cruzan – największego prywatnego wytwórcy tego trunku w USA i jednego z symboli amerykańskich Wysp Dziewiczych. W pobliżu znajduje się też znane pole golfowe.
Na talerzu
Virgin Islanders, czyli mieszkańcy Wysp Dziewiczych, lubują się w dobrej kuchni. Powszechnym daniem na tutejszych stołach jest ryba podawana z charakterystycznymi plackami Fungi, przyrządzanymi z mąki kukurydzianej z dodatkiem plasterków okry i masła. Inną przekąską idealną na spacer po miasteczkach Wysp Dziewiczych są Conch Fritters – pierogi o kształcie muszli, smażone w głębokim oleju i podawane z sosem na bazie ketchupu lub sosem duńskim. Jeśli dodać do tego obłędnie soczyste owoce, to plan żywieniowy na niezapomniane wakacje mamy prawie gotowy!
Na niebie
Jak w całym regionie Karaibów, pogoda na Wyspach Dziewiczych to marzenie człowieka tęskniącego za ciepłem. Z zasady omijamy okres od lipca do grudnia, kiedy wyspy odwiedzają huragany (w historii Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych zdarzyło się kilka szczególnie niszczycielskich), a późniejszą jesienią lubi popadać. Najlepszy okres na wyjazd to czas od lutego do czerwca. Wilgotność powietrza nie jest uciążliwa, a woda utrzymuje stałą temperaturę 25-27 stopni Celsjusza.
Aż chciałoby się tu… zestarzeć
Gdyby wskazać na jedną cechę, która wyróżnia amerykańskie Wyspy Dziewicze na tle rajskiego łańcucha Karaibów, byłaby nią różnorodność. Na trzech głównych wyspach terytorium znajdziemy gęsto porośnięte wilgotnym lasem góry i rolnicze niziny poprzetykane kaktusami i roślinnością strefy suchej, sielankowe zatoczki z opalizującą wodą i czarujące kolonialne miasteczka z mało znaną, duńską spuścizną dawnych Indii Zachodnich. Nie zabraknie okazji do nurkowania i eksploracji raf koralowych, a także lokalnego jedzenia, które na długo zapada w pamięć.
Trudno się dziwić, że wielu Amerykanów – przynajmniej tych, którzy mogą sobie na to pozwolić – marzy o emeryturze na Wyspach Dziewiczych.
Nic tylko w drogę!